Zamknij

11 sierpnia, rok później

16:50, 11.08.2018 Ewa Szydeł Aktualizacja: 12:54, 13.08.2018
Skomentuj 11 sierpnia, rok później - fot. Marcin Misiak 11 sierpnia, rok później - fot. Marcin Misiak

Wracały z pracy i zakupów. Było krótko przed 21. Humory dopisywały. Jolka planowała jeszcze grilla w gronie rodziny i przyjaciół. Był piątek, piąteczek... zaczynał się utęskniony weekend. Ania wieczór miała spędzić w kuchni. W sobotę siostrzenica w Bydgoszczy będzie czekała na tradycyjny urodzinowy tort od cioci. Kinderbal, jak co roku miał być na działce w jednym z bydgoskich ROD-ów. 

Gdy wysiadała z samochodu Jolki niebo wyglądało groźnie, a powietrze pachniało nadciągającą burzą. Śpiesznie się żegnały, bo każda mimo wszystko liczyła, że wieczór spędzą jak zaplanowały. 

Lubiła sprawiać rodzinie słodkie prezenty więc z radością, już w domu, przystąpiła do pracy. Biszkopty już wcześniej upiekła, teraz trzeba było przygotować puszystą masę i przyozdobić tort. Co roku starała się zaskoczyć siostrzenicę i jej gości wymyślną dekoracją urodzinowego smakołyku. Niebo za oknem wyglądało co raz niebezpieczniej i zaczęło pomrukiwać. Drzewa rozkołysały się dziwnie... Pies niespokojnie szukał sobie miejsca ostatecznie kładąc się w kuchni z głową na jej stopach. Zaczęła się śpieszyć. Doświadczona w kulinariach wiedziała, że w czasie burzy kremy się warzą, ciasta upadają, rosół kwaśnieje i w ogóle nic nie wychodzi. Goniła się z czasem niczym uczestnik "Bake Off Ale ciacho!". Zrobiła śmietanowy krem z owocowo-czekoladowym nadzieniem, poskładała tort i przed dekorowaniem wstawiła do schłodzenia do lodówki.

Dokładnie w momencie, gdy zamykała lodówkę zgasło światło i rozpętało się piekło. Niebo już nie pomrukiwało, niebo wyło. Potężny ryk wypełnił całą przestrzeń dookoła domu. Czarna na początku czeluść za oknami stała się szara i gęsta. Deszcz siekł zajadle a niebo rozjarzyło się ostrym światłem błyskawic, które nie gasły ani na chwilę. W tym trupim świetle ledwie można było dostrzec przez gęstą zasłonę deszczu, jak wszystkie drzewa i krzewy w ogrodzie kłaniają się do ziemi tej mocy, która zaczęła panować nad wszystkim co żyje. Gdzieś blisko za oknem rozdzierający trzask dwukrotnie przeszył powietrze. Razem z córką siedziały przytulone na kanapie i modliły się. Pies, któremu oszalałe serce niemal z piersi nie wyskoczyło, wtulił się w nie. Mąż biegał od jednych do drugich okien próbując dostrzec cokolwiek za nimi. Nad głowami usłyszeli brzęk tłuczonego szkła i wzmożone wycie wiatru, który opanował teraz pewnie cały strych. Zamarli na chwilę, jakby chcieli usłyszeć każdy krok tańczącego nad nimi żywiołu. I nagle ten gruchot... Niczym tysiące kamieni, bryły lodowatego gradu zaczęły tłuc w jedno z okien i w część dachu dokładnie nad tym oknem. Tylko tam... 

Jak długo trwało to piekło? Za długo.

Tej nocy nie spali. Gdy żywioł nieco odpuścił zaczęły docierać ze wszystkich stron inne dźwięki, inne światła... Strażacy już działali. Oszołomieni ludzie też. Teraz warkot pił wypełnił przestrzeń. Mąż wyszedł na zewnątrz, z latarką w ręce obszedł dom i po powrocie z ulgą powiedział -

- Dom jest cały. Okna na strychu nie ma. W ogrodzie dwa drzewa leżą.

Prądu nie było i miało nie być, jak się później okazało, jeszcze przez tydzień. Chcieli zadzwonić do najbliższych, czy u nich wszystko w porządku, ale krótko po północy sieć jeszcze nie działała. Nad ranem już można było telefonować. 

Rozjaśniało się gdy do warkotu pił dołączył kolejny, jednostajny dźwięk, który także przez najbliższy tydzień miał im towarzyszyć. To w okolicznych gospodarstwach zaczęły mruczeć agregaty. Zwierzęta trzeba było nakarmić, krowy wydoić, w sklepie uratować to co w chłodziarkach było. Prąd był potrzebny.

Coś koło 5 przyjechał syn z sąsiedniej wioski. To z nim miała jechać do Bydgoszczy z tortem. Przy okazji miał też zawieźć szwagierkę z jej narzeczonym na lotnisko. Rano mieli samolot do Londynu. Zdenerwowany opowiadał o nocnej nawałnicy, że przyjaciele w Mierucinie stracili dom, że szwagier w Wąwelnie nie ma dachu, że innemu całą stodołę porwało a baloty słomy rozniosło po całej okolicy, że ledwo udało mu się tutaj dotrzeć, bo nie wszędzie są drogi przejezdne, wszędzie leżą powalone drzewa, wyrwy są w jezdniach i w ogóle tragedia... Był roztrzęsiony i nie chciał zwlekać z wyjazdem.

- A co jeśli nie da się dojechać? Oni muszą zdążyć na ten samolot.

Zabrała niedokończony tort z myślą, że udekoruje go już na miejscu i pojechali. Z Jastrzębca do Bydgoszczy, po drodze zabierając londyńczyków z Wąwelna. Jechali przez Ostrówek, Tonin, koło "Oazy"... To co zobaczyła przez łzy, które same napłynęły do oczu, nie było znajomą i przemierzaną od ponad trzydziestu lat drogą do rodzinnego miasta. Niektóre odcinki musieli pokonywać zjeżdżając na przydrożne łąki i pola, bo jezdnie były zawalone drzewami, które uległy potężnej sile nocnego żywiołu. Wszędzie leżały gałęzie, liście, kawałki blachy, dachówki, pozrywane kable, jakieś folie, szyldy, baloty słomy, cegły, z jezdni wyzierały groźne wyrwy ze sterczącymi korzeniami drzew, obok jezdni stały smutne kikuty słupów energetycznych i drzew. W Toninie nie było lasu, na wielu mijanych domach nie było dachów, w niektórych prócz dachu brakowało fragmentów ścian...

Powoli wjechali do Wąwelna. Mimo wczesnej godziny wszędzie było widać mieszkańców. Chodzili to w jedną, to w drugą stronę. Niektórzy mieli w rękach miotły, inni łopaty albo grabie. Twarze ich były dziwne. To co na nich się malowało trudno opisać słowami. Rozpacz, złość, niedowierzanie, strach, bezradność ale i jakaś chęć działania... to wszystko jakby osnute woalem przeogromnego smutku na widok poniesionych podczas nawałnicy strat. Poruszali się jak w malignie, nie do końca wiedząc co teraz zrobić, od czego zacząć, jak teraz żyć... Wąwelno tego sobotniego ranka płakało po nocnym armagedonie. Ten obraz na zawsze pozostanie w jej pamięci.

Zabrali londyńczków i ruszyli w dalszą drogę. Z Wąwelna zazwyczaj kierowali się do Bydgoszczy przez Mierucin. Przejechali obok cmentarza. Drzewa, w cieniu których dotąd spoczywali zmarli, leżały na skruszonych nagrobkach. Przed nimi rząd aut z tymi, którzy obrali tę samą drogę. Powoli wszyscy zawracani byli przez strażaków. Przez Mierucin nie da się przejechać i nie wiadomo kiedy uda się na tyle oczyścić szosę by była przejezdna. W kierunku Mroczy też nie dało się jechać, ciągle nie udało się uprzątność wiatrołomów. Syn Ani skierował samochód na Sitno. Może tędy będzie lepiej. Potem przez Pęperzyn na szosę do Zabartowa i dalej do Mroczy. Jechali wolno, uważnie, w skupieniu mijając przeszkody na drodze. 

Wszędzie mijali ten sam krajobraz. Połamane drzewa, kikuty słupów i pozrywane linie energetyczne, wyrwy w jezdniach i oszołomieni ludzie przy swoich domostwach. Z Mroczy w kierunku Wojnowa przez Dzrzewianowo, Słupowo, Trzemiętowo i Prosperowo też nie dało się jechać. Lasu przy "Parchatej" już nie było. Prądu też nie. Skierowali się na Nakło. Mijane po drodze stacje paliw, z braku energii nieczynne, a samochód trzeba było zatankować. Dopiero w okolicach Bydgoszczy zaczęło wszystko wokół wyglądać trochę lepiej. Przy krajowej 10. stacje paliw prądu jeszcze nie miały ale już przy 5. w Lisim Ogonie mogli zatankować. Na lotnisko dojechali i zdążyli.

Tort Ania dokończyła na miejscu. Był pyszny, a krem na szczęście nie skwaśniał...

 

Każdy przeżył nawałnicę inaczej. Każdy czuł ją i zapamięta inaczej. Każdemu żywioł wyrządził mniejszą lub większą szkodę. W każdym jednak pozostanie na zawsze strach i pokora przed mocą natury. Wobec niej jesteśmy wszyscy bezsilni i choćbyśmy ostrzegali się nawzajem przed nadchodzącyn armagedonem, nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się temu co ma nastąpić. Możemy jednak wspierać się nawzajem, pomagać sobie w trudnych sytuacjach. 

Po ubiegłorocznej nawałnicy nie było ludzi obojętnych. Każdy, na miarę swoich możliwości starał się pomóc tym, których żywioł dotknął najbardziej. Były spontaniczne akcje pomocy ludzi z różnych stron całego kraju, były akcje lokalne i była zorganizowana pomoc urzędników różnego szczebla. Trudny to był sprawdzian i dla niosących pomoc i dla tych, którzy tej pomocy oczekiwali, bo takiej skali zniszczenia nikt dotąd nie widział, nie przeżył. Wszystkim bez wyjątku należą się słowa wdzięczności i uznania za ich trud i otwarte serca.

Wracanie do normalności ciągle trwa. Żyjmy z nadzieją, że to, czego świadkami byliśmy rok temu, nigdy już się nie powtórzy.

(Ewa Szydeł)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

piotrpiotr

1 0

Piękny tekst Pani Ewo. Podobnie to czuję 14:35, 13.08.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%