Tradycyjnie ostatni tegoroczny Hubertus na Krajnie odbył się w sobotę w Wituni. Gospodarzami byli państwo Wojciechowscy, właściciele Stajni Witunia.
Już przed godziną dziesiątą zaczęły zajeżdżać przyczepy z końmi i pojazdy zaprzęgowe. W czasie, kiedy gospodarze przygotowywali ognisko, stoisko z ciepłymi napojami i miejsca dla uczestników gonitwy i gości, jeźdźcy zajęli się siodłaniem i rozprężaniem koni. Dla pozostałych był to czas do spotkań, rozmów, których nigdy nie ma dość, kiedy spotkają się ludzie, których łączy wspólna pasja.
W tym roku do gonitwy zapisało się 32 jeźdźców z 16 stajni. Stawiło się też 6 powozów konnych. Kiedy wszyscy byli już gotowi do wyjazdu, po omówieniu zasad obowiązujących w czasie gonitwy, kolumna powozów, jeźdźców i samochodów wyruszyła na kilkukilometrowy rajd przez pola i lasy, gdzie na polanie rozpoczęła się pogoń za lisem. Lis kluczył, chował się w norze, uciekał do lasu, ale na nic zdała się jego przebiegłość, w końcu jeden z jeźdźców okazał się lepszy od niego i lis stracił kitę.
Z uwagi na dużą reprezentację młodych jeźdźców i rożnych koni odbyły się dwie gonitwy za lisem, każdy mógł wybrać odpowiednią dla swojego konia i własnych umiejętności.
W gonitwie dla jeźdźców bardziej doświadczonych lisią kitę zerwał zawodnik, który na Hubertusa w Wituni przebył prawie stukilometrową drogę. Po zakończeniu pogoni, krótszą już drogą wszyscy wrócili do Wituni, gdzie czekały na nich michy z domowym smalcem, kiszone ogórki, kiełbaski z rożna, ciepły posiłek i napoje. Po posiłku i rozgrzaniu przy ognisku (był to chyba najzimniejszy Hubertus, w jakim brałem udział) zwycięzcy zostali nagrodzeni pucharami, pamiątkowymi podkowami i medalami. Zwycięzca w głównej pogoni dodatkowo dostał skórę lisa, w młodzieżowej jedynie jego kitę. Na koniec chętni mogli spróbować swoich sił i popisać się sprawnością konia w zawodach na czas między rozstawionymi na padoku beczkami.
Tekst, zdjęcia Andrzej Ossowski
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz